Zmiany zmiany...



Witajcie kochani po kolejnej długiej przerwie. Być może niektórzy pomyślą, żę bardzo zaniedbuję swojego bloga ale zawsze chciałam aby moje wpisy były autentyczne, szczere i prosto z serducha a nie "wydrukowane" z przymusu byle coś napisać. Codzienne opisywanie naszego codziennego życia z pewnością by Was znudziło a tak po dłuższym czasie gdy tylko pojawi się jakiś temat na nowy wpis zaglądam tutaj jak tylko mam taką możliwość. Jestem przekonana, że o wiele ciekawiej czyta się Wam wpisy gdzie mogę dłużej się wypowiedzieć niż gdy tylko napiszę parę słów i wrzucę parę zdjęć na szybko. 
Ostatnio działo się u nas tak wiele, że szczerze mówiąc nie wiem od czego zacząć. Hmmm nie jeden odpowie teraz " od początku". A więc....
Od niedawna mieszkamy w końcu "na swoim". Mamy swój własny kąt i mieszkamy tylko w trójkę..no w czwórkę licząc naszego psa Bellę ;)
Ci co przeprowadzali się kiedyś w swoim życiu wiedzą ile oznacza to przewożenia, dźwigania, sprzątania, urządzania. Nie jesteśmy jeszcze do końca urządzeni jakbyśmy chcieli, jest jeszcze parę drobnych rzeczy do ogarnięcia ale są to plastyczne drobnostki, które możemy zmieniać w trakcie mieszkania. Bardzo cieszy mnie fakt, że Gabi ma swój własny pokoik gdzie może swobodnie się bawić. Nie uwierzycie jak bardzo cieszył się na widok własnego pokoju. Podskakiwał, śmiał się w głos i klaskał w rączki jednocześnie. Zarażał wręcz tą radością a my cieszyliśmy się wraz z nim bo nic nie rozpiera tak serducha jak radość własnego dziecka! :)
To jednak nie koniec nowych doświadczeń gdyż ledwo po przeprowadzce wybraliśmy się na pierwsze wspólne wakacje nad morze. Byliśmy konkretnie w Jastrzębiej Górze i przyznam, że jest to piękne miejsce gdzie można zobaczyć wiele ciekawych malowniczych miejsc. Niestety ma to miejsce jedną wadę - brak podjazdów dla wózków na plażę. Hmmm tzn jest podjazd ale tak stromy, że strach z niego zjechać. Oczywiście jak na naszego pecha przystało pogoda średnio nam dopisała i przez połowę pobytu ( a byliśmy tylko 4 dni) nieustannie padało i dopiero w przedostatni dzień się wypogodziło. Jakby tego było mało w trakcie wakacji Gabi się rozchorował i początkowo myśleliśmy, że to zwykłe zatrucie ale jak później się okazało było poważniej niż myśleliśmy. Gabi dzień przed wyjazdem zaczął wymiotować i gorączkować ale tłumaczyliśmy sobie, że to pewnie przez zmianę klimatu i jedzenie bo na co dzień to ja mu gotuję a na wyjeździe korzystaliśmy z hotelowych posiłków. Po powrocie sytuacja się unormowała i przez jeden dzień mieliśmy spokój. Nic bardziej mylnego...piekło dopiero miało się rozpętać....
To był środek nocy...godzina 23. Gabi wiercił się w łóżeczku, przebudzał się co chwilę i nie mógł znaleźć sobie miejsca. Gorączki nie miał a uspokajał się dopiero na naszych rękach więc byliśmy przekonani, że zwyczajnie potrzebuje bliskości. Po północy jednak Gabi zaczął intensywnie wymiotować. Daliśmy mu wody i gdy się uspokoiło odłożyliśmy go do łóżeczka. Daniel zmartwiony powiedział " może to rotawirus". Łudziłam się jeszcze, że to nie to bo pamiętając objawy jakie miał niegdyś mój chrześniak Gabi nie zwracał jeszcze wody. Nie zdążyłam dobrze o tym pomyśleć a Gabi zaczął zwracał wodę jednocześnie mając ostrą biegunkę. Nie czekałam dłużej i od razu rzuciłam hasło, że jedziemy do szpitala. Wiedziałam, że z każdą minutą niuniuś odwadnia się coraz bardziej wiec szybko spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyliśmy na pobliski SOR. Nie muszę oczywiście mówić jakie podejście mieli w szpitalu i nie obyło się bez dodatkowych nerwów. Najpierw odesłano nas na SOR a tam żądali skierowania, które powinien nam wypisać lekarz z miejsca, którego przyszliśmy. Kiedy łaskawie jakiś lekarz do nas wyszedł zaczęła się zbędna dyskusja dlaczego akurat oni odesłali nas na SOR itp. Myślałam, że ich rozszarpię i zaczęłam ich wyzywać, żę niech się dogadają później a teraz niech podadzą mojemu dziecku kroplówkę bo Gabi słabnął coraz bardziej. Odesłano nas znowu piętro niżej z którego przyszliśmy gdzie miał przyjąć nas pediatra. Tam również wyzwałam babkę, że mogła od razu nas zarejestrować a nie odsyłać jak idiotów na SOR. Po tym całym cyrku otrzymaliśmy w końcu skierowanie i musieliśmy udać się na oddział dziecięcy, który znajdować się ulicę dalej. Tam po kolejnym przyjęciu i badaniach wstępnych po trzech godzinach Gabi dopiero otrzymał pierwszą kroplówkę. Na sali z dzieckiem mógł być niestety tylko jeden rodzic wiec na noc zostałam z Gabim ja. Do dyspozycji miałam twardy rozkładany fotel i na tym byłam zmuszona spać o ile w ogóle można było to nazwać snem. Niuniuś musiał być ponownie kuty gdyż wyrwał wenflon i ledwo przysnęłam a znowu męczyli nas kroplówkami, pomiarem temperatury itp. Rano lekarz potwierdził rotawirusa i tak musieliśmy zostać w szpitalu na parę dni. Wymienialiśmy się z Danielem co parę godzin i raz na noc on zostawał a raz ja. Byliśmy wykończeni a Gabi razem z nami. Po trzech dobach wypuszczono nas do domu i teraz misiu wraca do siebie i to samo mogę powiedzieć o nas. Z tego wszystkiego na szczęście tylko tyle, że mamy zmienione mleko a poza tym Gabi z dnia na dzień czuje się lepiej. Mam głęboką nadzieję, że to już koniec złej passy i będziemy mogli nareszcie spokojnie cieszyć się sobą w nowym miejscu. Nie napiszę, żę szpitale omijać będziemy szerokim łukiem bo już w listopadzie wracamy na oddział w Łodzi ale to tylko kontrolnie i oby powrót był z dobrymi wynikami. 
Na koniec wspomnę tylko, że już niebawem czekają nas pierwsze urodziny Gabrysia i powoli zaczynam przygotowania do tego ważnego wydarzenia. Oczywiście w następnej notce będzie relacja z tego dnia ale póki co zostawiam Was ze zdjęciami z tegorocznych wakacji, które zapewne zostaną w naszej pamięci na długo. Trzymajcie się ciepło i łapcie buziaki od nas :)























Komentarze

Popularne posty