Powrót


Witam Was kochani po tak długiej nieobecności. 27 lipca pojechałam do Łodzi i dopiero 4 września wróciliśmy do domu. Opieka nad Gabrysiem również pochłania sporo czasu i siły dlatego też prowadzenie tego bloga będzie nieco trudniejsze niż wcześniej ale nie zamierzam odpuścić. Z każdą wolną chwilą będę tu zaglądać i dzielić się swoimi przemyśleniami oraz doświadczeniem. W końcu dlatego go założyłam...:)


Tyle się działo przez ten czas że na pewno nie jestem w stanie zmieścić tego w jednej notce...
Był to najcięższy miesiąc w moim życiu. Tyle stresów, łez, nerwów, emocji..Szczerze mówiąc nie życzę tego nikomu ale dzięki wsparciu najbliższych mi osób daliśmy radę i dzisiaj możemy cieszyć się w spokoju sobą w zaciszu własnego domu. Podczas naszego pobytu w ICZMP poznałam mnóstwo fantastycznych osób, które gorąco pozdrawiam. Kontakt z ludźmi, którzy znajdują się w podobnej sytuacji na prawdę dużo daje a gdy jeszcze dodatkowo i ja mogłam kogoś wesprzeć to uważam że nie ma nic lepszego.  
Uf od czego tu w ogóle zacząć? Może najlepiej od początku..
Jak pisałam wcześniej do Łodzi pojechaliśmy 27 lipca. Miałam umówioną wizytę u dr Krekory gdzie dowiedziałam się że na oddział wstawić mam się 3 sierpnia. W międzyczasie przebywałam w wynajętym na miejscu mieszkaniu i tam mogłam w gronie najbliższych troszkę się odprężyć przed czekającą mnie hospitalizacją. W szpitalu nie czułam się niestety najlepiej jeśli chodzi o psychikę. Strasznie przeżywałam pobyt w tym miejscu jak również myśl o zbliżającym się porodzie spędzała mi sen z powiek. Termin się zbliżał a ja nie miałam żadnych oznak. Dnia 8 sierpnia lekarze zdecydowali się założyć mi cewnik Foleya. Miał on rozszerzyć nieco szyjkę macicy i sprowokować trochę organizm do porodu. Samo założenie było dość bolesne i przez cały dzień musiałam chodzić z wiszącą buteleczką między nogami po całym oddziale. Zdecydowanie wzbudzałam zainteresowanie innych pacjentek. Niestety niewiele to dało i rozwarcia nadal nie było. Na drugi dzień miałam przepowiadające skurcze ale poza nimi nic się nie działo. Dopiero nad ranem 10 sierpnia zaczęła się zabawa...
Ok godziny 5 wstałam do toalety jak zwykle. Gdy wstałam poczułam że upławy są bardziej obfite niż zwykle ale mimo to położyłam się z powrotem do łózka i w tym momencie poczułam bolesny skurcz. Były one średnio co parę minut i sprawiały że nie mogłam uleżeć w łóżku. Postanowiłam wstać i wtedy poczułam że "leci ze mnie" jeszcze bardziej. Poszłam do toalety wybadać sytuację i zauważyłam że bielizna jest cała mokra. Spojrzałam na zegarek - 5:35..Nie zastanawiając się zaalarmowałam pielęgniarki. Kazały wrócić na sale a ja chodząc od okna do okna z coraz silniejszymi skurczami czekałam z niecierpliwością na przebieg wydarzeń. Nie chciałam dzwonić od razu do Daniela i mojej mamy dopóki nie miałam pewności że to "ta" chwila. Jednak po niedługim czasie na sali pojawiła się pielęgniarka z hasłem " niech się Pani pakuje, jedziemy na porodówkę". Nie miałam wątpliwości, wykonałam telefon do Daniela..


Dalsza część pojawi się w kolejnej notce gdyż synuś powoli domaga się uwagi. Obiecuję że jak tylko znajdę chwilkę czasu zajrzę tutaj najszybciej jak się da. Mam Wam tyle do opowiedzenia..:)

Komentarze

Popularne posty