Operacja



Witajcie. Gabi w końcu przysnął a ja ze względu na dzień wolny od ćwiczeń ( tak tak ćwiczę w wolnych chwilach ) postanowiłam wrócić do Was z nowym wpisem żeby nikt nie pomyślał że celowo zaniedbuje bloga :) Jeszcze większą motywację mam by tu zajrzeć słysząc lub czytając, że ktoś śledzi mojego bloga, czeka na nowe wpisy, statystyki z dnia na dzień są coraz większe a jeszcze bardziej serce rośnie jak słyszę, że ktoś czeka na nowe notki. Z góry pozdrawiam te osoby :)

Dzisiaj opiszę najbardziej stresujący moment w moim życiu czyli operację Gabrysia. Nie będę koloryzować bo były to najbaardziej nerwowe 6 godzin jakie było dane mi przeżyć. Nie da sie opisać to co siedzi wtedy w człowieku, to trzeba przeżyć by to zrozumieć choć tak na prawdę nikomu tego nie życzę. Ale po koleji...

Wracając do poprzedniej notki ja zostałam wypisana do domu gdy Gabi musiał niestety jeszcze zostać na oddziale. Był on cały czas na intensywnej terapii. Zapewne wielu sie zastanawia gdzie wtedy nocowałam. W szpitalu jest hotel dla matek lecz ja osobiście nie korzystałam z tej opcji. Ze względu na to że w Łodzi nie byłam sama i było nas więcej niż dwie osoby to bardziej opłacało się wynająć w pobliżu mieszkanie. Pada teraz pytanie " kto wam wynajął na miesiąc czy dwa?". Cóż...kto kombinuje ten żyje i po prostu nie powiedzieliśmy właścicielowi całej prawdy. Całymi dniami od rana do wieczora siedzieliśmy u małego. Nie mógł on praktycznie wcale przebywać poza inkubatorem a jak już to tylko na chwilę więc głównie siedzieliśmy i wpatrywaliśmy się jak śpi lub leży. Raz po raz pielęgniarki pozwalały go przewinąć lub nakarmić ( z butelki oczywiście ) i tak mijały kolejne dni. Nadszedł jednak moment kiedy lekarze zdecydowali się go operować. Z jednej strony cieszyliśmy się że padły w końcu jakieś konkretne decyzje i posunęliśmy się do przodu ale z drugiej strony paraliżwał nas strach gdyż nie wiedzieliśmy co nas czeka. Dzień przed operacją Gabryś złapał jakąś infekcję dlatego nie było pewne czy będą go operować. Podano mu antybiotyk a my czekaliśmy na decyzję...
Był to piątek 18 sierpnia. Pojawiliśmy się na oddziale wcześniej niż zwykle i chwilę po tym jak się pojawiliśmy poinformowano nas że anastezjolodzy zdecydowali się na zabieg. Poczułam ulgę. Pielęgniarki zaczęły szykować małego do transportu na kardiochirurgię. Przywieziono inkubator, ten sam którym Gabi był przeworzony na intesywną po porodzie. Chwilę później jechaliśmy na blok...
Do dziś pamiętam jak jechaliśmy z tym inkubatorem przez korytarze szpitala. Niestety nie mogliśmy z Danielem przekroczyć drzwi bloku operacyjnego. Stanęliśmy w miejscu i patrzyłam jak odjeżdżały z moim synusiem gdzie nie wiedziałam czy jeszcze go zobaczę. To straszne uczucie....Na samo wspomnienie cisną mi się łzy do oczu..Wtuliłam się w Daniela mocno i rozpłakałam. On też mimo że zazwyczaj tłumi w sobie uczucia nie potrafił zatrzymać łez. Tuliliśmy się i płakaliśmy oboje. I znowu te pytanie " Dlaczego akurat my musimy to przechodzić? Co takiego złego zrobiliśmy'?"
Wyszedł do nas doktor Pan Maciej Moll. Doradził nam byśmy nie siedzieli na korytarzu i zajęli się czymś np poszli na spacer lub "do Ptaka" jak to powiedział żartobliwie. Doktor zniknął zza ścianą i uciekł na blok a my za radą doktora poszliśmy do parku przed szpital. I tak nam minęło te 6 godzin..Ok godziny 13 wróciliśmy na kardiochirurgię gdzie czekaliśmy jeszcze godzinę. Ok godziny 14 wyszedł do nas Pan Profesor Moll. Czekaliśmy jeszcze z jedną mamą na wieści więc najpierw Profesor zwrócił się do niej. W momencie kiedy przekazywał jej informacje ja umierałam ze strachu. Bałam się co Profesor mi powie. Niby nie dopuszczałam do siebie myśli że coś mogło się nie udać ale strach i niepewność jakie mnie wtedy ogarniały były nie do zniesienia. To czekanie trwało wieczność...aż w końcu Profesor zwrócił się do nas - "Operacja sie udała". Kamień spadł mi z serca. Gabi nie zniósł lekko zabiegu i na początku nie było łatwo ale najważniejsze że wszystko skończyło się dobrze. Poinformowano nas że za ok 2-3 godziny możemy zobaczyć synka. Postanowiliśmy w tym czasie coś zjeść i niecierpliwie czekaliśmy na godzinę 16. Po upływie czasu zadzwoniliśmy na POP (sala pooperacyjna) czy możemy zejść do małego. Musieliśmy jeszcze czekać i ok godziny 18 pozwolono nam  odwiedzić Gabrysia. Nie byłam niestety przyszykowana na taki widok...
Była to ogromna sala która tworzyła łuk. Po środku znajdował się punkt pielęgniarek a pod ścianami leżały dzieci po operacji. Zanim weszliśmy na salę musieliśmy dokładnie zdyzenfekować ręce oraz założyć odpowiedni strój ochronny. Aby dojść do mojego synka musiałam na około obejść całą salę. Szłam za pielęgniarką obserwując te biedne dzieciaki gdzie większość była pod aparaturą nieprzytomna. To przerażający widok którego nie da się opisać. Dotarliśmy w końcu do naszego okruszka. Leżał w śpiączce, opuchnięty cały od leków jakimi go nafaszerowali, z rurką od respiratora, która wykrzywiała mu buźkę. Widok ten ściął mnie z nóg. Rozpłakałam się i wtuliłam mocno w Daniela. Ile ta mała istotka musiała przejść by móc żyć....Pielęgniarka zwróciła mi uwagę delikatnie że nie mogę płakać nad dzieckiem. W ogóle wszyscy tam patrzyli na mnie jak na wariatkę. Jakby moja reakcja kogoś  dziwiła..Jak może zareagować świeżo upieczona młoda matka patrząc na swoje nieprzytomne dziecko pod respiratorem? No jak?
Uspokoiłam się, tak bardzo łzy cisnęły mi się do oczu ale dusiłam je w sobie jak mogłam. Staliśmy tak chwilę nad łóżeczkiem małego i po niedługim czasie musieliśmy opuścić salę. Gdy tylko minęłam drzwi POP-u rozpłakałam się na nowo. Szłam schodami do góry nawer nie czekając na Daniela. Po prostu szłam wolnym krokiem i płakałam znowu pytając w duszy Boga dlaczego musimy przez to przechodzić. Wyszłam na korytarz szpitala i nawet z tego wszystkiego nie zauważyłam mamy która równie zdenerwowana czekała za nami na ławce. Wyobraźcie sobie co musiała myśleć widząc mnie taką załamaną i zapłakaną wychodzącą z sali..
Podeszła do nas niepewna bo zapewne bała się co usłyszy. Nawet nie pamiętam już kto jej powiedział ( ja czy Daniel) że wszystko w porządku. Pamiętam jak podeszliśmy do okna i wyłam przeżywając widok jaki było mi dane zobaczyć. Chyba wtedy mama mnie przytuliła. Też uroniła łzy. Ludzie patrzyli na nas zdziwieni. Wiem, ktoś może pomyśleć skąd taka reakcja, przecież wszystko się udało. Cieszyliśmy się w głębi ale w takim momencie boli też człowieka że taki okruszek malutki tyle musi przejść. Dzieciątko które ma zaledwie 8 dni już na starcie musi walczyć. Dlaczego? 
Nie miałam tamtego dnia siły na nic. Pojechaliśmy do naszego mieszkania. Tam zaszyłam się z Danielem w pokoju gdzie w ciszy i spokoju dochodziliśmy do siebie. Nawet nie wiem kiedy zrobiło się ciemno a my położyliśmy się spać bardzo zmęczeni. Na drugi dzień wstaliśmy z zupełnie innym nastawieniem. Przez sen nabraliśmy sił nie tylko fizycznie ale też psychicznie. Było bardzo wcześnie. Piewsza wizyta na POP-ie o 7:30.  Pojechaliśmy niecierpliwie do szpitala. W końcu czekał tam na nas nasz kochany synuś...



c.d.n.





Komentarze

  1. Cześć, chciałabym się z tobą skontaktować. Również dowiedziałam się, że moje dziecko ma tga. Chcę porozmawiać.... Rozumiesz co czuję... Kamila 782-970-258. Proszę o kontakt.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawie to zostało opisane.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty